BAGAN - woooow...
Rano pojechaliśmy w rejon dużego "zapagodowania", czyli na równinę na której znajduje się skupisko starych świątyń (ok 2000). Krajobraz niesamowity, zajechaliśmy na jedną ze świątyń na którą da się wejść. Dotarliśmy tam koło południa, klimat sawannowo/pustynny, żar leje się z nieba. Na górę wchodzi się dość klaustrofobicznym korytarzem, potem na zewnątrz bardzo stromymi schodami. Po dotarciu na górę przez długą chwilę zbieraliśmy nasz szczęki ziemi....
Po pierwszym zachłyśnięciu się mistycyzmem równin Baganu udaliśmy się do świątyni Anandy. Budowla pochodzi z ok 12 wieku a jej architektura zapiera dech w piersiach. Wewnątrz znajdują się 4 posągu buddy, patrzące w 4 strony świata, każdy ma inaczej ułożone ręce. Nietypowe jest to, że budda inaczej niż we wszystkich innych świątyniach jest w pozycji stojącej. Miu zwrócił nam także uwagę na to - oświetlenie zrobione jest tak, że w zależności z jakiej odległości patrzymy, budda albo się uśmiecha, albo ma grymas na twarzy.
Prawdziwe 'ochy i achy' zaczynają się dopiero przy zwiedzaniu dziedzińców okalających świątynię. Prastare mury, złote kopuły, barwne kolorowe krzewy, i odgłosy modlących się w tle wiernych sprawiają, że chciałoby się przysiąść na chwilę. Radzę znaleźć sobie jednak kawałek cienia, gdyż kamienie na dziedzińcach są tak rozgrzane słońcem, że dłuższy niż kilko-sekundowy przystanek w jednym miejscu, kończy się poparzeniem stóp - przypominam, że we wszystkich świątyniach chodzimy boso!! Koszmar fotografa. Zauroczony miejscem, kilkakrotnie dość długo czekałem, aż ludzie "wyjdą mi z kadru" co skończyło się dość boleśnie dla moich stóp.
Późnym popołudniem pojechaliśmy do świątyni Dhammayangyi. Wizualnie różnie się znacznie od innych świątyń w Baganie. Mniej strzelista, z innym sklepieniem, bardziej rozłożysta. Zaczęło się chmurzyć. Zapytałem Miu, czy będzie z tego deszcz. Odpowiedział, że w Birmie jak zbiera się na deszcz to nikt nie ma wątpliwość. Chmury wtedy przychodzą bardzo szybko, są czarne i złowieszcze. Te które widzieliśmy (dla nich) to tylko niewielkie, chwilowe zachmurzenie - yyyy... right.
Tam przywitała nas cała zgraja dzieci. Część z nich to "si maj szop" czyli dzieci handlujące wszystkim co popadnie, inne po prostu biegały, czy grały w piłkę. Tam kupiliśmy otwieracze do piwa, które okazały się kolejnym dowodem tego, ze potrzeba matką wynalazków....
Stamtąd pojechaliśmy bezpośrednio na "sunset pagoda", czyli jedna z pagód, która umożliwią wspięcie się na jej szczyt (tylko nieliczne na to pozwalają) ta do tego usytuowana jest tak, że pięknie widać z jej szczytu, słońce chowające się za pagodami...
Przez cały dzień Miu powtarzał, że wieczorem będzie "entertejment". A jak Miu coś powie to już powie. Na kolacje zabrał nas do "Nand Restaurant" gdzie prócz jedzenia i picia można zakosztować trochę birmańskiej kultury, w postaci tradycyjnego teatru lalek... Tło dla przedstawienia robi siedząca na bogato-zdobionym podeście kapela. Tradycja teatru Lalkowego w Birmie sięga XVIII wieku...
Miu miał rację - BYŁ ENTERTEJMENT
Miu miał rację - BYŁ ENTERTEJMENT